poniedziałek, 1 lipca 2013

Mikroskopowe badanie żywej kropli krwi

W maju minął 11-ty rok mojego koszmaru......

Po leczeniu antybiotykami, tetracyklinami, Roaccutane, Izotekiem i lekami hormonalnymi, po kwasach, w tym trójchlorowooctowym, mikrodermabrazjach oraz laserze IPL i dosłownie tysiącach innych zabiegów, postanowiłam podjąć ostatnią walkę, wyrzucając z mojego życia większość chemii kosmetycznej i zmieniając sposób odżywiania (mimo, że staram się zdrowo odżywiać od kilku lat, postanowiłam znaleźć produkty, które być może mnie uczulają). 

Całą procedurę zaczęłam od sprawdzenia co „siedzi” w moim organizmie, ale nie za pomocą zwykłych badań, których mam już chyba cały segregator. 

W internecie znalazłam ciekawy artykuł o „Mikroskopowym badaniu żywej kropli krwi”.

I naturalnie kilka dni później już siedziałam w gabinecie pana Łukasza. 
Jakże ogromne było moje zaskoczenie, gdy na monitorze zobaczyłam obraz mojej krwi. Ogólnie krew miała prawidłowe zabarwienie, jak i ilość czerwonych oraz białych krwinek, co świadczyło o właściwym poziomie minerałów i witamin w moim organizmie. 

Ale też okazało się, że występuje niebezpieczne dla zdrowia pozlepianie erytrocytów, tzw.  rulonizacja, świadcząca przede wszystkim o zakwaszeniu organizmu i stresującym trybie życia (w tym ostatnim przypadku wciąż niewiele mogę zmienić, gdyż moja praca nierozłącznie związana jest ze stresem). 

Najgorszym jednak okazała się fakt, że w mojej krwi są pasożyty. Na monitorze zobaczyłam malusieńkie muszki oraz robaczka w kształcie pałeczki, który próbował się dostać do środka erytrocyta, niczym plemnik do komórki jajowej :(

I tu domyślam się, że jest to wynik „pochłaniania” na śniadanie, II śniadanie, podwieczorek i kolację jogurcików i serków, i to przez ładnych parę lat. 

„Dr House” zalecił mi kilka ziołowych preparatów i odpowiednią dietę, która miała obniżyć zakwaszenie organizmu i pomóc w wyeliminowaniu intruzów. 

Zaraz po Świętach Wielkanocnych i moim urlopie, natychmiast zrezygnowałam całkowicie z mleka i jego przetworów, a zwiększyłam spożycie owoców i warzyw. Całkowicie też zrezygnowałam z kawy, a zwiększyłam rodzaj ziółek do picia (czarnej herbaty i tak nie piję już chyba z 8 lat). 

I naturalnie: zaczęłam połykać wszystkie zalecone preparaty zgodnie z instrukcją, którą otrzymałam. 

Jak tylko zakończę pierwszy etap „trucia” (9 tygodni), to podzielę się z Wami moimi wynikami :)


9 komentarzy:

  1. Fajny blog pisany ciekawym językiem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ciekawy wpis! postaram się wchodzić tutaj częściej

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten wpis dał mi do myślenia

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymaj się i nie poddawaj się! Mam nadzieję, że wszystko się powiedzie, będę obserwować Twoje wpisy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz będę odczuwać strach, z każdą kolejną łyżeczką jogurtu i serka wiejskiego hah. Jak to się mówi, co za dużo to nie zdrowo i teraz będę mieć to na uwadze i za to dziękuje. Mega ciekawy wpis i naprawdę ciekawy blog :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Z pasożytami współczuję, co do samego wpisu i bloga – super robota, duże zaangażowanie i ciekawe treści.

    OdpowiedzUsuń
  7. Lubie takie osobiste blogi, jakby z życia wzięte, mam jednocześnie nadzieję, że wszystko dobrze się ułożyło.

    OdpowiedzUsuń